Na szczytach

Szczyty Durmitoru kusiły nas od dawna, jednak odległości i różnice wysokości nie były dla nas do pokonania. Studenci z Gdańska spotkani na kempingu po powrocie z okolicznych szczytów wyglądali kiepsko, 12 godzin marszu dało im w kość. Z dziećmi tego typu trasa zajęła by pewnie trzy cztery dni...
 
Oznaczenie szlaków w Durmitorze jest dość dziwne, wszystkie szlaki są jednego koloru. Chodząc po górach nie wystarczy trzymać się szlaku, lecz trasę trzeba sprawdzać na mapie. 
W oddali szlak turystyczny wśród kosodrzewiny i rumoszy skalnych.

Jezioro Czarne widziane ze szczytów wyglądało całkowicie inaczej. Jakieś takie małe i wcale nie czarne...


Rozległa i mocno pochylona połonina kończy się stromymi przepaściami sięgającymi nawet kilkuset metrów. Widok z urwiska otwiera rozległą panoramę najwyższych szczytów pasma. Korzystając z płaskiego miejsca robimy mały piknik na wysokości około 2200m n.p.m. Dzieciom ewidentnie się podoba i dopisują im wilcze apetyty.

   
Aby dostać się wysoko w góry skorzystaliśmy z wyciągu krzesełkowego. Było to jedyne rozwiązanie aby z dziećmi pobyć w sercu gór. Wyciąg był dość egzotyczny, patrząc na przewrócony potężny słup sprawiał wrażenie niezbyt bezpiecznego. Pomimo tego że wyciąg pokonywał sporą różnicę wysokości i w pewnym momencie jechał prawie pionowo, a wiatr huśtał krzesełkami dzieci czuły się bardzo naturalnie. W trakcie powrotu długi zjazd i huśtanie tak znużyło Miłosza, że aż usnął i to tak mocno, że obudził się dopiero na kempingu w swoim łóżku.